Alexis de Tocqueville (1805-1859)
O demokracji w Ameryce „Wydaje się, że jesteśmy świadkami dwóch rewolucji zmierzających w przeciwnych kierunkach: jedna stopniowo osłabia władzę, druga nieustannie ją wzmacnia. Nigdy jeszcze władza nie była tak słaba i tak silna zarazem.
A jednak, przyjrzawszy się sprawom dokładniej, można zauważyć, że obie te rewolucje są ze sobą ściśle splecione, że mają wspólne źródło i że różnymi drogami prowadzą ludzkość do jednego celu… Myślę, że absolutny i despotyczny system łatwiej stworzyć w społeczeństwie, w którym możliwości są równe, niż w jakimkolwiek innym… dlatego despotyzm wydaje mi się szczególnie nieb ezpieczny w czasach demokracji … Zawsze przypuszczałem, że ta uporządkowana, łagodna, spokojna niewola, którą opisuję może łatwiej niż sądzimy, łączyć się z pewnymi powierzchownymi formami wolności oraz że nie jest rzeczą niemożliwą, by wyr osła w cieniu suwerenności ludu. … ludzie z pewnym wstrętem przyjmują przyznane im prawa polityczne i są jakby niezadowoleni, że zabiera im się czas, zawracając głowę interesami zbiorowości. Lubią zamykać się w ciasnym egoizmie obudowanym c zterema ścianami własnego domu … Najważniejszą sprawą i, rzekłbyś, największą przyjemnością, jaką zna Amerykanin, jest mieszanie się do rządzenia oraz dyskutowanie na ten temat. Jest to widoczne w najmniejszych drobiazgach codziennego życia: nawet kobiety udają się nieraz na zgromadzenia publiczne, by podczas politycznych dysput odpocząć od domowych trosk. Kluby zastępują im do pewnego stopnia teatr. … Amerykaninowi odebralibyśmy połowę życia, gdybyśmy go zmusili do zajmowania się wyłącznie własnymi sprawami. Czułby wtedy, że wypełnia go wielka pustka, i byłby niewiarygodnie nieszczęśliwy. Jestem przekonany, że gdyby kiedykolwiek despotyzm zawładnął Ameryką, miałby więcej trudności ze zwalczeniem nawyków powstałych wskutek praktykowania wolności niż z przezwyciężen iem samego do niej przywiązania… Nie obawiam się tyranii władców, ale raczej ich opiekuńczości. Myślę więc, że rodzaj ucisku, który zagraża demokratycznym społeczeństwom, w niczym nie przypomina jego dotychczas spotykanych w świecie form i że nie zdołamy znaleźć dla niego odpowiednika w historii. Sam z trudem szukam wyrażenia, które mogłoby precyzyjnie określić zjawisko, o które mi chodzi. Stare słowa, takie jak despotyzm i tyrania, tutaj się nie nadają. Rzecz jest nowa, skoro więc nie potrafię jej nazwać, trzeba, bym ją opisał. Kiedy próbuję sobie wyobrazić ten nowy rodzaj despotyzmu zagrażający światu, widzę nieprzebrane rzesze identycznych i równych ludzi, nieustannie kręcących się w kółko w poszukiwaniu małych i pospolitych wzruszeń, którymi zaspokajają potrzeby swego ducha. Każdy z nich żyje w izolacji i jest obojętny wobec cudzego losu; ludzkość sprowadza się dla niego do rodziny i najbliższych przyjaciół; innych współobywateli, którzy żyją tuż obok, w ogóle nie dostrzega; ociera się o nich, ale tego nie czuje. Człowiek istnieje tylko w sobie i dla siebie i jeżeli nawet ma jeszcze rodzinę, to na pewno nie ma już ojczyzny.
(…)
… naszych dzieci, to my jesteśmy już skazani na nędzny żywot pomiędzy następującymi przemiennie falami rozpasania i ucisku”.
John Stuart Mill (1806-1873)
„O rządzie reprezentatywnym”
„Z tego, co się więc powiedziało, jasno wynika, że jedynym rządem mogącym zadośćuczynić wszystkim wymaganiom stanu społecznego jest rząd, w którym cały lud ma udział; że wszelki udział w sprawowaniu choćby najpodrzędniejszych…
... zobacz całą notatkę
Komentarze użytkowników (0)