Paraboliczny dyskurs kontrkultury. O „Jeżeli...” Lindsaya Andersona „Ustawiłbym pod ścianą wszystkich gliniarzy, dyrektorów, urzędasów, posłów i dałbym im wycisk, bo oni marzą, żeby to samo zrobić takim jak my” (Colin, bohater „Samotności dł ugodystansowca”) Lindsay Anderson zaliczany jest do grona reżyserów, których filmy koncentrują swoją tematykę wokół tzw. „problemów społecznych”. Mimo pozornej stabilności zainteresowań, twórczość autora „Sierpniowych wielorybów” wydaje się niekonsekwentna: Anderson z dokumentów Free Cinema i „Sportowego życia” — filmów, w których pasja zgłębiania codziennego świata ujawniała afirmatywny stosunek do zwykłych ludzi i przywiązanie do tradycyjnych wartości, to ktoś zupełnie inny niż Anderson — „młody gniewny”, anarchizujący kontestator i prześmiewca, autor fascynującej „trylogii o Micku Travisie” (1968 — „Jeżeli...”, 1973 — „Szczęśliwy człowiek”, 1982 — „Szpital Britannia”), której poszczególne części są modelowymi przykładami „kina społecznego” — i — z uwagi na oryginalny styl — wyzwaniami dla interpretatorów. Przyjmując za punkt wyjścia Bordwellowską hierarchię znaczeń tekstu filmowego, zaś za cel — analizę „w głąb” filmu, chciałbym rozpocząć od opisania jego „powierzchni” — czyli sensów, jakie mógłby rozpoznać widz „naiwny”, „nieuprzedzony”, poszukujący atrakcyjnej, bogatej w zdarzeniowość fabuły — a taką „Jeżeli” niewątpliwie oferuje. Główny bohater filmu, Mick Travis (Malcolm McDowell), jest jednym z uczniów szacownego angielskiego collegu, w którym młodzieńcze pragnienia wolności kłócą się z dyscypliną przymusu. On i jego dwaj przyjaciele różnią się od innych seniorów brakiem szacunku dla tradycji szkoły. Podczas zawodów sportowych Travis i Wallace uciekają do miasta, kradną motocykl, w barze podrywają kelnerkę. Popadają w konflikt z prefektami — strażnikami szkolnego porządku, w rzeczywistości zdegenerowanymi wyrostkami, wykorzystującymi seksualnie młodego Bobby'ego. Za „bycie ogólnym utrapieniem” Travis, Wallace i Johny zostają przykładnie ukarani chłostą, ale nie zmieniają swojego zachowania. Potępiwszy ich niesubordynację podczas manewrów wojskowych, dyrektor każe chłopcom posprzątać szkolny magazyn, gdzie odnajdują składzik broni. W ostatniej scenie, podczas obchodów jubileuszu szkoły, podpalają budynek, a uciekających na dziedziniec gości witają gradem kul. Dyrektor apelujący o przerwanie ognia zostaje zastrzelony przez dziewczynę. W tak dokonanym streszczeniu filmu mamy do czynienia z dynamiczną, wielotorowo prowadzoną fabułą, w której ważną rolę odgrywają: klarowne zawiązanie akcji (rozpoczęcie nowego roku szkolnego), punkt kulminacyjny (ucieczka chłopców do miasta i scena w barze) oraz rozwiązujące poszczególne wątki zakończenie (strzelanina na dziedzińcu). Jednak patrząc na film Andersona przez pryzmat nawyków, widz odbiera go jako niekoherentny, uderza go niespójność, czy nawet chaos świata przedstawionego, skutkiem czego pojawia się (słuszne) podejrzenie, że „Jeżeli...” traktuje „o czymś innym”, że chodzi o „coś więcej” niż tylko o fabułę. Owo „coś” nazwałem w tytule szkicu „parabolicznym dyskursem kontrkultury”.
(…)
… („po prostu”) i fałszywego obiektywizmu, który mógłby zostać wyrażony słowami: „skoro dana kultura istnieje, to znaczy, że jest funkcjonalna wobec naturalnych potrzeb tworzącego ją społeczeństwa”. Dla radykalnie nastawionej kontestacji sformułowanie takie zawierało błąd logiczny — w jej rozumieniu kultura nie była odzwierciedleniem „naturalnych potrzeb”, gdyż „potrzeby” te były sztucznie narzucane przez reprodukującą swój autorytet stronę dominata. Narzucane, trzeba dodać, nie tylko poprzez bezpośrednią przemoc fizyczną (wojsko, policja), ale także za pomocą różnorodnych środków manipulacyjnych, drogą „przemocy symbolicznej” (media i system kształcenia), dzięki którym system posiada kontrolę i sprawuje władzę. Tak transmitowaną kulturę „oficjalną” w światopoglądzie kontestacji traktowano jako matrycę pojęć…
… problemów wykluczonych z transmitowanej wizji społecznego świata, uniemożliwia myślenie w kategoriach odmiennych od dominującego kodu, a tym samym paraliżuje szanse samorozwoju (jedno z naczelnych haseł kontrkulturowej rewolty). Dokonując rozpoznania i krytyki mechanizmów „oficjalnej” kultury zachodniej, reprodukujących ograniczenia ekonomiczne, kulturowe i polityczne, kontestacja postawiła sobie za cel…
…, której wybaczyć nie można — ta zbrodnia nazywa się dezercją. Kto zdezerteruje w obliczu wroga, musi być rozstrzelany. Jezus Chrystus jest naszym dowódcą. Jeśli go opuścimy, możemy nie oczekiwać litości”. Militarna retoryka przenika każdą sferę życia, czego nie ukrywa dyrektor, pragnący najwyraźniej powrócić do czasów kolonialnych podbojów monarchii (z dumą mówi o „poświęceniu na polach bitew prowadzonych…
…: może dążyć do mimikry i pogodzić się z zastanym porządkiem rzeczy, albo przyjąć strategię oporu i zbuntować się przeciw narzucanym modelom zachowania. Kontrkultura w naturalny sposób opowiada się przeciw bezrefleksyjnemu „dopasowaniu się” i optuje za przyjęciem postawy nieufności i sprzeciwu. Toteż bohater tekstów określanych jako kontrkulturowe jest zazwyczaj outsiderem — człowiekiem „skłóconym z życiem…
... zobacz całą notatkę
Komentarze użytkowników (0)