Leo Lipski - "Piotruś"

Nasza ocena:

3
Pobrań: 658
Wyświetleń: 2618
Komentarze: 0
Notatek.pl

Pobierz ten dokument za darmo

Podgląd dokumentu
Leo Lipski - Leo Lipski - Leo Lipski -

Fragment notatki:

LEO LIPSKI PIOTRUŚ (APOKRYF) Kto odda się cały jednej, wielkiej czy malej, sprawie, w dodatku beznadziejnej - ten musi umrzeć w końcu za nią, albo też przez nią. Maria Dąbrowska („Noce i dnie", Tom ,,Miłość"). 1. Było to w Palestynie, na Ziemi świętej, gdzieś z wiosną 194... Wtedy to właśnie byłem zmuszony okolicznościami i długami moralnymi, wywiesić nad swoją głową wielki szyld w językach niemieckim, hebrajskim i angielskim: PIOTRUŚ WRAZ Z ODZIEŻĄ - DO SPRZEDANIA 2. Targ wielki, nieustający jarmark, bazar właściwie, suk lub szuk. Rojna, długa ulica, gdzie chodziło się z trudnością, o przecznicach pachnących drobiem i mięsem. Przecznice te, pozornie podobne do włoskich uliczek, spadały ku morzu, wiecznie mruczącemu. Można tu było kupić po cenach znacznie zniżonych takie rzeczy jak grzebyki, kury, majtki jedwabne, pomarańcze, korale, nieskończoną ilość przedmiotów dużych i małych, nawalonych często kupą, przewyższającą człowieka. Przekupnie krzycząc zachwalali swój towar. Arabowie wpadali w ekstazę, pluli, klęli błyszcząc oczami, które wyłaziły z orbit. Byłem za każdym razem zdumiony ich wytrzymałością, zdumiony i przerażony. Przez dziesięć godzin bez przerwy: - Czosnek dobry, czosnek nadzwyczajny, czosnek malinowy, honohilski, nieprawdopodobny. A gdy chciało się odpocząć od gw.aru, schodziło się w owe uliczki, pachnące drobiem, które zawsze, po takich czy innych zakrętach, spływały ku morzu. Ale ja sobie na to pozwolić nie mogłem. Po prostu nie miałem możności. Musiałem jeszcze dziś, teraz, zaraz, już się sprzedać. Na granicy Tel-Avivu i Jaffy, gdzie kupowali Żydzi i Arabowie, gdzie był tłum największy, nikt mnie zobaczyć nie mógł, przypuszczam to dziś. Siedziałem tyłem do morza, z lewej Tel-Aviv, z prawej wysoki, daleki minaret. Tam był już szuk całkiem arabski. Jajka ułożone w piramidę. Twarze zakryte zbitymi monetami. Srebro i złoto. Mężczyźni w fezach, turbanach, kucali, popijając herbatę. Beduin z dywanikiem na ziemi. Dużo naczyń glinianych, flaszeczek. Koło niego kobiety kucały, mówiły coś długo. A potem różnokolorowe proszki. Rozprowadzał je uroczyście i dawał pić. Lekarz, kosmetyczka, zamawiacz, sprzedawca lubczyków. W ciemnych dziurach bram palili nargile. Blado-nie-bieskawy dym. Uliczki były węższe, czarniejsze, pełzające jak żmije. W ich cieniu można było zobaczyć piękne dywany, kupić owce, osiołki, kozy i wielbłądy. Słońce grzało już mocno, o co tutaj nie jest trudno. Pociłem się bardzo. Byłem prawie nagi. Pomacała mnie chuda pani i odeszła. Była już dziesiąta. Zrezygnowany. Robiło się coraz to gęściej. Jarzyny, mięso już ledwo widoczne i tak podobne do ciemnych skór tutejszych ludzi, kolorowe chustki, spoceni rzeźnicy, całe tony słońca opadającego ciężko, kwiaty - to wszystko kręciło się w kółko, potem oddzielało, odpływało po mału, niknęło, równocześnie rodziło się na nowo, wyciągane z szuflad, ... zobacz całą notatkę



Komentarze użytkowników (0)

Zaloguj się, aby dodać komentarz